Przedsiębiorca, założycielka marki Melli care, dyrektor marki MOLLON PRO
www.mellicare.com
Aleksandra Matysiak
AUTOR
Bądź zawsze na bieżąco z nowymi wpisami, akcjami i promocjami.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Bardzo mnie kręci pojęcie marki osobistej. To określenie na jednych działa tak, jak termin coaching- czyli jak płachta na przysłowiowego byka. Na innych, w tym na mnie – osobę przekonaną o tym, że każdy bez wyjątku człowiek to wyjątkowa i nie do podrobienia- marka osobista, to hasło jest jasne jak słońce. To miano jest tak kompatybilne ze mną, jak moje własne imię nadane przez rodziców lub aktualne nazwisko, które nawet po rozwodzie jest ze mną tożsame, ponieważ karierę zawodową budowałam w czasie, kiedy byłam mężatką i funkcjonowałam pod nazwiskiem przyjętym od byłego męża. Na pytanie znajomych, czy teraz zmienię nazwisko – odpowiadam nie, nie tylko z powodu takiego, że moje dzieci je noszą, ale dlatego, że ono zrosło się ze mną. Powrót do panieńskiego byłby bez sensu, bo panną już byłam, a nie jestem i nie będę. Ludzie kojarzą mnie jako Aleksandrę Matysiak Matkę Polkę Przedsiębiorczą - od nazwy fanpage’a, który założyłam nie mając innego pomysłu na promowanie jednoczesne mojej marki kosmetycznej i marki amerykańskiej, z którą byłam związana przez trzy lata podczas mojej przygody z network marketingiem.
Markę osobistą albo można świadomie w jakimś celu budować, albo nią być po prostu. Ja nią jestem, nie robię nic sztucznie, nie kreuję siebie na kogoś, kim nie jestem. Autentyczność, szczerość to cechy, które cenię w innych i wymagam ich od siebie. Czy ją budowałam? Z jednej strony można powiedzieć, że tak. W którym momencie robiłam to świadomie? Wtedy, gdy będąc przedsiębiorcą, świadczącym usługi handlu zagranicznego postanowiłam pójść o krok dalej i nadałam sobie funkcję producenta. Powołałam do życia markę kosmetyczną MELLI care i chciałam ją pokazać światu, zaistnieć z nią w świadomości odbiorców docelowych, tak zwanej grupy targetowej. Nie mogłam tego zrobić prościej i skuteczniej, niż opowiedzieć ludziom publicznie: co zrobiłam, dla kogo i po co?
W tym momencie można powiedzieć - rozpoczęłam budowanie wizerunku siebie jako kreatorki produktów kosmetycznych, bo to, co powstało to wytwór mojej wyobraźni, analizy, pracy koncepcyjnej, fizycznej wraz z wzięciem odpowiedzialności za to, co powstało. Nie dało się schować za kimś. Trzeba było stać na froncie. Być marką samą w sobie, bo mój produkt był tożsamy ze mną, a ja z nim.
Gdy zaczęłam opowiadać o marce w mediach społecznościowych – najtańszym, a kiedyś nawet wręcz darmowym narzędziu marketingowym, docierałam do obcych ludzi. miałam możliwość, żeby marka moja została zauważona. Zaczęli zgłaszać się do mnie dziennikarze poczytnych i szanowanych tytułów: Newsweek, Puls Biznesu, Vogue, Świat Kobiety, Poradnik Domowy czy branżowych Wiadomości Kosmetycznych lub Magazynu Kosmetyki, czy też niszowej Natury&Zdrowia i zadawali mi wciąż te same pytania o historię i powody powstania marki kosmetycznej. Budowała się w ten sposób samoistnie moja marka osobista – marka „tej Oli od kremów”.
To bardzo pomagało i pocztą pantoflową, czyli w zawodowym żargonie mówiąc- dzięki marketingowi szeptanemu szłam do przodu bez wielkich nakładów finansowych. Mogłam promować brand inaczej – zapłacić celebrytce i obcą osobę zrobić twarzą marki, co dałoby znacznie szybszy sukces finansowy, ale według mnie nie byłoby to autentyczne. Nie wszystko warto, co się opłaca i nie wszystko co się opłaca- warto robić.
Trzymam się swoich wartości. Prze wiele lat myślałam, że tracę na tym, ale dzisiaj - po latach- rozumiem, po co to przeszłam, z jakiego powodu takie decyzje podejmowałam i dlaczego doprowadziło mnie to tu, gdzie jestem teraz. I jestem dalej przekonana, że tak miało być. Że trudy, jakie niesiemy czy w życiu prywatnym, osobistym, czy zawodowym - są zapisane w naszym DNA. Rzeczy trudne przytrafiają się nie nam, ale dla nas. One nas rozwijają, dają nam doświadczenie, kompetencje, wiedzę i obycie, które w odpowiednim momencie wyciągniemy jak królika z kapelusza. Właśnie taki etap teraz przechodzę. Zbieram żniwo mojej dojrzałości w swoim fachu i emocjonalnej również, bo sukcesy trzeba umieć udźwignąć. Tak samo, jak porażki.
Kiedy wypaliłam się zawodowo i nie kręciło mnie już budowanie marki kosmetycznej w trudzie i znoju, przy zmieniających się przepisach prawnych, wyśrubowanych i niewdzięcznych dla małych podmiotów pozbawionych wsparcia lobbystów, kiedy koszty rosły niewspółmiernie do wartości koszyka zakupowego i możliwości portfeli konsumentów w dobie kryzysu ekonomicznego po okresie pandemii przy niemiłej inflacji, dostałam propozycję nie do odrzucenia.
Zaproponowano mi poprowadzenie działu sprzedaży innej marki kosmetycznej, marki paznokciowej MOLLON i nie miałam wyjścia – musiałam się zgodzić, bo dochody z własnego biznesu nie pokrywały moich kosztów, a na horyzoncie było samodzielnie prowadzenie gospodarstwa domowego, co jest oczywiste, że w pojedynkę jest to trudniejsze, niż dzielenie kosztów na pół. I znowu szczerze i autentycznie powiem publicznie- nie było to miejsce marzeń, gdzie zdemotywowany zespół, ze skrzydełkami u podłogi i z nieusystematyzowanym portfolio, z ofertą archaiczną jak na możliwości tej kategorii w branży, gdzie z każdym dniem zastanawiałam się jadąc prawie 30 km do pracy - co ja robię tu. Okazało się po czasie, że to jest to. Że to, co ja sobą reprezentuję jako specjalista i jako człowiek, z moim podejściem zadaniowym do pracy, ale też z szerokim spojrzeniem na wielu płaszczyznach i umiejętnością synergii w działaniu z różnymi typami osobowości – to jest to tak wielki atut, że nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Doceniłam wartość marki osobistej, mojej odwagi w podejmowaniu decyzji i obrony moich przekonań, punktów widzenia, umiejętności pracy pod presją czasu wśród sangwiników, pesymistów, niedasiów i oportunistów, ale wciąż fajnych prywatnie ludzi, których bardzo lubię. Bardzo szybko się odnalazłam i bardzo szybko też byłam niewygodna dla wszystkich pracujących w starych schematach.
Ciężko bywało, kiedy sama jedna miałam naprzeciw siebie grono nieufnych, wszystkowiedzących zasiedziałych w miejscu kolegów i koleżanek. Kiedy upierałam się przy swoim mówiąc: zaufajcie mi, wiem o czym mówię, wiem co robię, boicie się, ale ja nie. Przełamaliśmy lody, myślę, że raczej już mam ich za sobą, niż przeciwko, widzą swoje codzienne sukcesy, uczą się nowych schematów, ale też przekonali się, że jestem otwarta na pomysły innych, słucham merytorycznych argumentów z uwagą, szanuję i doceniam ich wiedze i doświadczenie i też potrafię przyznać się na forum do moich własnych błędów czy niewiedzy w tej wąskiej dziedzinie, jaką jest produkcja lakierów czy żeli do zdobienia paznokci, czy produktów funkcyjnych.
Szybki awans z dyrektora sprzedaży na dyrektora zarządzającego firmą to był skok na głęboka wodę, bo na to nikt nie był przygotowany, a najmniej ja. Zwolniło się stanowisko i powołano mnie natychmiast, dosłownie z dnia na dzień z komentarzem, że mam ogromny potencjał w sobie i że sobie poradzę. To było bardzo duże wyróżnienie dla mnie i bardzo nobilitujące, ale też – jak zawsze – nie wiązało się z oczekiwaniem, że sekretarka mi zrobi co rano kawę, tylko zakasałam rękawy wysoko i codziennie wymagam od siebie samej najwięcej. Zdarza się, że pierwsza przychodzę i pierwsza opuszczam biuro, ale to mnie nie męczy, to mnie relaksuje, bo czuję się jak ryba w wodzie.
Nareszcie wszystko to, co umiem i wszystkie moje cechy nabyte czy wrodzone- mają możliwość w całości być wykorzystane przez mnie w jednym miejscu i pomimo chwilowego chaosu w okresie przejściowym, organizm zaczyna działać jak naoliwiona lokomotywa. Lubię ludzi, lubię naprawiać to, co zepsute, lubię wydobywać z ludzi ich talenty, jestem trochę jak kucharz w wielkiej kuchni, który tu spróbuje, jak coś smakuje, tam dosypie soli czy pieprzu, czasem sam umyje garnek, a czasem powie stanowczo -dosyć włoskiego spaghetti, robimy francuskie foie gars. I nawet, jak nie znam przepisu, to stosuję zasadę „fake it, until you make it”, czyli tyle razy próbuj, manifestuj, że to już zrobiłaś, aż to się zadzieje oraz poruszy podniebienie i zachwyci kubki smakowe.
Jestem wierna sobie i swoim zasadom. Ufam sobie, ale nie jestem krową, która nie zmienia zdania. Jestem szczerze zainteresowana pomysłami innych, ale umiem je sprawnie i szybko ocenić, czy są perspektywiczne, czy to tylko bicie piany. I to bycie spójną, godną zaufania to mój priorytet i chyba filar moje marki osobistej. Bo taka byłam, jestem i będę. I zawsze chętna do samorozwoju i zawsze wspierająca innych w tym procesie i motywująca każdego według jego potrzeb, bo ludzie mają różny język miłości i jak kochasz ludzi, to umiesz z nimi rozmawiać ich językiem. Jak potrzeba, to też przemówić tak, żeby traktować ich z szacunkiem, ale nie dać sobie wejść na głowę tylko dlatego, że mówią głośniej.
Nie zwiększam swojej widoczności jako eksperta w branży, bo z ekspertem jest jak z dobrym lekarzem- nie musi mieć witryny na znanym portalu z milionem opinii, jego telefon jest raczej tylko dla zaufanych i z polecenia. Mnie polecają sobie. Nie piszę CV. Ostatnie pisałam w 2004 roku, czyli dwadzieścia lat temu. To szmat czasu, podczas którego zapracowałam sobie na moją markę osobistą swoją rzetelną pracą i nietuzinkowym stylem tej pracy.